Przypominam sobie ten paraliżujący lęk. Lęk przed tym, że
wszystkie dotychczasowe starania pójdą na marne. Mam porzucić chorobę? Przecież
włożyłam w nią tyle pracy! Tyle wyrzeczeń, samokontroli i starań. Byłam w tym
świetna! W liczeniu kalorii, ukrywaniu się, udawaniu, że wszystko jest
normalnie. Kilogramy leciały w dół a ja miałam wreszcie poczucie skuteczności i
kontroli nad swoim życiem. Było mi po prostu wygodnie. I co najdziwniejsze, gdy
już wszystko wróciło do normy, w mojej głowie wciąż krążyły jeszcze czasem
ciche tęsknoty za tym najsmutniejszym okresem mojego życia. Jak to możliwe, że
coś co wyniszcza do szpiku kości, jednocześnie daje poczucie pozornego
bezpieczeństwa? Dziś już to wiem.
Otępienie i odcięcie od świata. Oto słowa klucze.
Brzmi to dramatycznie, ale takie są fakty. Ciągłe myślenie o jedzeniu czy też o
nie jedzeniu, nie pozostawia wiele miejsca na życie w rzeczywistości. W tych
tęsknotach za chorobą , nie chodzi więc o chudość samą w sobie. Ona naprawdę
nic nie daje. Nieważne, ile kilogramów się traci - wciąż jest się tak samo
nieszczęśliwą i wiecznie niezadowoloną. Chodzi o coś więcej. Prawdziwy dylemat
brzmiał : Kim będę i czego dowiem się o sobie, kiedy już zrobię w mojej głowie
miejsce na swoje wyparte uczucia, rzeczywiste obawy i przyznanie się do
własnych pragnień i potrzeb? Kim stanę się , kiedy jej nie będzie?
Strach przed przyszłością i przed odkryciem prawdy o sobie.
To one blokowały mnie najbardziej. Wolałam siedzieć w autodestrukcyjnej teraźniejszości
, doprawionej nutą zgorzkniałej przeszłości. Idealne połączenie, aby zatrzymać
czas i nie iść do przodu, nie stawić czoła realnemu życiu. A tym czasem to w
przyszłości mieszka nadzieja! To przez poznawanie swojego wnętrza stajemy się
lepszymi i szczęśliwymi ludźmi. Tak, rozprawianie się ze swoimi najgłębszymi
problemami, ukrytymi głęboko pod warstwą choroby - jest trudne. Nic jednak nie
opisze satysfakcji i poczucia sensu , kiedy już rozprawimy się ze swoimi lękami
i dopuścimy do siebie ten błagający o odrobinę miłości głos, który tłumiłyśmy
przez cały okres choroby. Kiedy wypłaczemy wszystkie smutki, wykrzyczymy
pretensje a potem przebaczymy komu trzeba. Cudownie jest zauważać wreszcie
pozytywne strony życia, mieć czas i siłę
na rozwijanie swoich pasji. Cudownie
jest być obecną. Nie gdzieś za mgłą, pogrążona w myśleniu tylko o swoim
wyglądzie. Dostępną psychicznie dla bliskich, przyjaciół, dla samej siebie.
Wiem i rozumiem jaki strach ogarnia osoby, które muszą podjąć
tę ważną decyzję. Czy zostać w tym swoim bezpiecznym, otępiałym światku czy też
podjąć walkę i stawić czoła wyzwaniom jakie niesie przyszłość. Pod pozornym
"strachem przed przytyciem" kryje się ,jak widać, o wiele więcej. Ja
zaryzykowałam i rzuciłam się na głębokie wody życia bez choroby.. Życia w
świadomości. I gdybym mogła cofnąć czas, podjęłabym tę decyzję jeszcze raz. Kim
więc stałam i staje się codziennie bez mojej choroby? Staję się sobą i nie ma w
tym absolutnie nic strasznego, ale niezwykłego i pociągającego. Podejmuję się
nowych wyzwań, walczę o swoje marzenia i słucham tego co mówi serce. Walczę ze
swoimi wadami, ale i poznaję zalety. Nagle czuję , że jestem, że istnieję. Absolutnie nic nie straciłam. Za to żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego,
ile zyskałam. Marek Grechuta , naprawdę nie mylił się śpiewając : "Ważne
są tylko te dni, których jeszcze nie znamy". Nie bój się przyszłości, nie
bój się prawdziwej siebie, którą odnajdziesz i którą się zachwycisz, gdy tylko
dasz "jej" odejść.
piękny, inspirujący i skłaniający do refleksji wpis :) miłego wieczoru <3
OdpowiedzUsuń<3 !!
UsuńDo walki trzeba siły. I wiary w istnienie tej innej "ja". Zapomnianej,ale prawdziwej. Jednak to jest możliwe,jesteś tego przykładem. A przykład jest ważny,jest motywacją dla walczących :)
OdpowiedzUsuńPięknie powiedziane, ojej, bardzo Ci dziękuję!!
UsuńNajgorszy jest właśnie ten moment, w którym już wszystko masz przepracowane i jest okej, aż tu nagle rozpoczyna się tęsknota. Bo przecież było fajnie, wszyscy się o ciebie martwili, zauważali. I chce się tego uczucia znowu.
OdpowiedzUsuńTak to jest dziwne i nieprzyjemne uczucie, które ciężko pojąć. Ale obie wiemy Olcia gdzie leży prawda. I czasem trzeba dać to sobie po prostu przeżyć i przeczekać :) bo za nic w świecie tak NAPRAWDĘ żadna z nas nie chciałaby do tego wrócić. Buziaki!
UsuńWydaje mi się, że najważniejsze jest uświadomienie sobie tej potrzeby "powrotu", gdy to będzie już na tyle silne, wszystko rusza do przodu - z naszym dużym wkładem, ale rusza. Dobrze, że u Ciebie już płynie ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się ! Dziękuję , że tu jesteś!:))
UsuńNie masz pojęcia jak wiele dał mi Twój blog. Próbuję wyjść z zaburzenia odżywiania, które zadomowiło się w moim życiu ponad pół roku temu. Wiele miesięcy temu zauważyłam, że mam problem - cały mój plan dnia kręcił się wokół jedzenia i niejedzenia. Spędzałam godziny na planowaniu tego, co muszę sobie przygotować na lunch i kolację. Zamiast spędzać czas z bliskimi, wolałam pójść pobiegać albo poćwiczyć. Stałam się cieniem samej siebie, powoli się wypalałam. To rzeczywiście jest tak, jak piszesz - mając zaburzenia odżywiania żyjesz jakby za zasłoną. Rzeczywistość Ciebie nie dotyczy. W Twoim świecie jest miejsce jedynie dla Ciebie i Twojej wagi (albo odbicia w lustrze).Pewnego dnia stwierdziłam, że chcę porzucić kontrolę. Zaufać swojemu ciału i sygnałom, które mi wysyła. To było miesiąc temu. Wielokrotnie popełniałam błędy, jadłam zbyt dużo lub za mało, pozwalałam sobie na lawinę wyrzutów sumienia, płakałam i stałam przed lustrem, planowałam, ale coraz częściej czuję, że jestem na dobrej drodze. Wchodzę tutaj wtedy, kiedy zaczynam wątpić. Po przeczytaniu jednego z postów od razu odzyskuję wiarę w to, co robię. Wciąż ciężko mi dać sobie pozwolenie na nabranie wagi(panicznie boję się, podobnie jak Ty, że przekroczę wagę sprzed zaburzenia), szczególnie że bardzo często mam ochotę na słodycze i staram się ich sobie nie odmawiać. Mam nadzieję, że na końcu tej drogi będę znów sobą, czyli osobą, dla której jedzenie jest jedynie urozmaiceniem dnia, a nie punktem kulminacyjnym. Mam nadzieję na odnalezienie swoich pasji, które zgubiłam dawno temu. Mam nadzieję na inne spojrzenie na "perfekcyjne" ciała. Mam też nadzieję, że po drodze zgubię gdzieś perfekcjonizm.
OdpowiedzUsuńProszę, pisz, bo są tutaj takie ludki, którym Twoja pisanina w jakiś sposób ratuje codzienność, a co za tym idzie też życie.
Pozdrawiam Cię ciepło i życzę Wesołych Świąt,
Sara
Sara, nie odpisywałam długo na Twój komentarz bo nie wiedziałam jak mam ująć to w słowa. W dniu, w którym go napisałaś, miałam własnie wszystko kasować, myśląc sobie o tym, że pisanie tutaj nie ma większego sensu. Czasem chyba tak jest, że ktoś nam zsyła z góry takie anioły jak Ty ! Jestem mega wzruszona i przeszczęśliwa, że mogłam być dla Ciebie tutaj chociaż minimalnym wsparciem. Najbardziej jednak jestem potuszona Twoją historią, tym co osiągnęłaś, jak walczysz i że się tym wszystkim ze mną podzieliłaś. Rozumiem wszyztko o czym piszesz. Ciągłe myślenie o jedzeniu lub niejedzeniu, skupianie uwagi i energii tylko na tym, przesadzaniebraz w jedną raz w drugą stronę, kompletny brak wyczucia i naula swojego ciała od nowa, zupełnie jak raczkujący bobas, który dopiero co poznaje prawdziwy świat. Jedno wiem na pewno: to wszystko się ułoży tak jak miało być ułożone od zawsze. Jestem dumna, że wybrałaś jedyną właściwą drogę, że pozwalasz sobie popełniać błędy, że chcesz siebie pokochać na nowo i pozwolić, żeby to co masz najpiękniejsze w sobie wreszcie wyszło na zewnątrz zza zasłony czegoś tak powierzchownego jak waga i zachwyciło wszystkich dokoła! Ściskam najmocniej jak tylko potrafię. Jeśli tylko będziesz chciała, możesz do mnie napisać w każdej chwili wątpliwości, albo gdy będziesznpo proatu chciała, od tak :) a ja będę czytać Twój komentarz w każdej chwili kryzysu, zachwycać się Twoją siłąi mocno Ci kibicować. <3
OdpowiedzUsuńA wiesz, że napisałam ten komentarz z myślą "chcę, żeby wiedziała jak bardzo mi pomogła, bo może właśnie przeżywa chwile zwątpienia" ? Trafiłam na Ciebie przez zupełny przypadek, chyba przez zagranicznego instagrama pewnej norweskiej piękności (ex-anorektyczki). Pierwsza Polka, której słowa o zaburzeniach odżywiania popchnęły mnie do tego, by spojrzeć na to zagadnienie w inny sposób. "Dorastałam" w blogosferze, sama wielokrotnie pisałam blogi i nauczyłam się, że mogę w internecie, w czyimś zakątku, znaleźć wiele odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują. Ty mnie nakierowałaś. Nie będę Cię prosić o to, żebyś nie przestawała pisać, bo to totalnie Twoja decyzja i niefajnie jest czuć presję ze strony czytelników. Po prostu chciałabym żebyś wiedziała, że dzięki Tobie troszeczkę zaczęłam dopuszczać do siebie myśl, że moje szczęście nie jest wprost proporcjonalne do mojej wagi. I dziękuję, jest mi ciężko ale trochę mniej samotnie z myślą, że w razie kryzysu mam się do kogo zwrócić :)
Usuń