13:55

Trzy fakty, które odmieniły moje życie

Trzy fakty, które odmieniły moje życie
Żyjemy  z rozpędu. Totalnie, wrzucają nas na ten świat jak otępiałego chomika w kołowrotek. Od dziecka wszyscy wskazują nam potencjalnie najlepsze z możliwych dróg. Kształtuje nas rodzina, przyjaciele, wiara, szkolnictwo. I przyjmujemy to wszystko bez zarzutów. I to jest całkiem normalnie. Do pewnego momentu. Kiedy w naturalny sposób zaczynamy to kwestionować, zastanawiać się nad sensem wszystkiego. Wchodzimy w ten specyficzny, filozoficzny okres życia, gdzie cały światopogląd może zostać zburzony a na jego ruinach powstaje jakaś zupełnie nowa jakość. W tym najbardziej ekscytującym momencie, kiedy dochodzimy do banalnie prostych wniosków. Tak, można by pomyśleć trywialnych a zarazem i fundamentalnych, że zmieniają całą naszą perspektywę patrzenia na świat. I tylko pukamy się w czoło: „Serio ? Dopiero teraz na to wpadłam ? Po 21 latach?!” No cóż, lepiej późno niż wcale. Przedstawiam Wam trzy banalne fakty, które zmieniły całe moje życie i pozwoliły mi po raz pierwszy poczuć prawdziwe


1.Umrę
Niespodzianka! Jak my wszyscy. Wybacz, że robię to w tak brutalny sposób, ale to jedyna pewna rzecz naszego istnienia. Zaczęło się od książek Irvina Yaloma ( ahh, mój idol ) i odkrycia psychologii egzystencjalnej. Zajmuje się ona stosunkiem ludzi do własnej śmierci i tym, jaki ma on wpływ na funkcjonowanie. Bo przecież nikt się jakoś specjalnie nad swoim końcem nie zastanawia, a jednak strach przed nim jest zakorzeniony w każdym z nas. Nie myślimy o tym, i to całkiem zdrowe i normalne. W przeciwnym razie paraliżowałby nas strach. Teoretycznie. Ale, ale! Do pewnego stopnia świadomość skończoności życia ma wiele korzyści. W dzisiejszych czasach żyjemy tak, jakbyśmy mieli trwać wiecznie. Troszczymy się o to co ulotne, marnujemy większość naszego czasu na coś co wcale nie czyni nas szczęśliwymi, odkładamy relacje międzyludzkie i spełnianie marzeń na potem. Siłownia 3 razy w tygodniu, bio olejki do twarzy i wszystkie super foods mają zapewnić nam przecież „nieśmiertelność”, więc na pewno „jeszcze ze wszystkim zdążymy”. Skupiamy się na wyglądzie, statusie i osiągnięciach tak jakbyśmy nie mieli pojęcia o tym, że to wszystko może w każdym momencie posypać się jak domek z kart. I ja wciąż się na tym łapię. „To zrobię po sesji, to po wakacjach ,po studiach a tego wcale, bo się boję i sobie nie poradzę.” I tym samym życie przecieka mi przez palce. Moje jedyne, krótkie, cenne życie. Tak potężne w potencjalne możliwości a zarazem kruche jak mydlana bańka. Wiecie kto najmniej boi się śmierci? Osoby, które czują się spełnione. Czują, że żyły życiem, którym chciały. I do tego właśnie przybliża mnie owo patrzenie  szerszej perspektywy: olbrzymi kop do tego, aby naprawdę żyć a nie wegetować. Nie chcę odkładać tego najpiękniejszego daru ( wow, nie myślałam, że to kiedyś powiem),, na później. Zrozumiałam, że nie będzie drugiej szansy na to, żeby je wykorzystać. I tu następuje płynne przejście do punktu następnego:


2. Nigdy nie będę nikim innym.
To zdanie mnie autentycznie uratowało. Moim ogromnym problemem było i wciąż trochę jest, nagminne porównywanie się do innych. I tak sobie szłam na uczelnię, mijając miliony kobiet a każda wydawała się piękniejsza i zdolniejsza ode mnie. Próbowałam odciągać te myśli od siebie i przestać się zadręczać, psując sobie tym samym humor na cały dzień, ale nic nie skutkowało. Aż pewnego dnia usłyszałam cichy głos w mojej w głowie: „Zdajesz sobie sprawę, że Ty NIGDY nie będziesz nią? Nie będziesz miała takiej samej figury, urody czy talentów? Nie zmienisz przeszłości, genów ani ogólnych predyspozycji ?”.  Wyobrażałam sobie, że żyjąc czyimś życiem, byłabym wreszcie szczęśliwa. I tym samym marnowałam swoje własne na zastanawianie się nad tym: co by było gdyby. Kiedy zorientowałam się, że u Stwórcy nie ma realnej opcji reklamacji, oczy otworzyły mi się na całkiem nową rzeczywistość. Skoro jestem już wolna od porównywania się do innych to znaczy, że…


3. Mogę żyć dokładnie takim życiem, jakim tylko zechcę.
Bo nie muszę już udawać kogoś kim nie jestem. Rozumiecie? Mogę jeść obiad na śniadanie, rzucić studia i wyjechać w Bieszczady, wytatuować całe ciało, polecieć na wolontariat do Afryki, przeklinać, oglądać kreskówki, nie umieć jeść sztućcami, wyznawać najdziwniejsze poglądy świata, ubierać co mi się żywnie podoba. Nie muszę też przyjmować całych systemów ideologicznych i metod, ale wybierać to w co ja OSOBIŚCIE wierzę. Tak, to wszystko wiąże się z ryzykiem, że ktoś może mnie nie zaakceptować, ale czy to ma jakikolwiek sens w perspektywie całego mojego życia, które może skończyć się w każdej chwili.? Czy naprawdę czyjeś słowo krytyki, które nie ma na mnie realnego wpływu jest gorsze od uświadomienie sobie, że przez te kilkadziesiąt lat, nie byłam ani przez chwilę sobą? Że straciłam to co we mnie najcenniejsze, bo chciałam wpisać się w jakiś chory schemat? Odpowiedź brzmi: nie. Nie ma nic gorszego od tej drugiej opcji.

Dziś dostałam ozdobną świeczkę. I zapaliłam ją. Wszystkie inne, perfekcyjne świeczuszki, które do tej pory dostałam leżą po szafkach nietknięte. Bo przecież, szkoda zniszczyć takiego arcydzieła, zostawię sobie na jakąś specjalną okazję. I patrzę sobie w tańczący świetlik, z dozą wzruszenia, myśląc: Teraz wreszcie rozumiesz , co?  To całe Twoje życie jest niepowtarzalną okazją!
Copyright © 2016 Lawendowe serce , Blogger