Zawód miłosny. Dość duży i bolesny. Wybuch emocjonalny, tysiące
myśli na godzinę, łzy, nerwy, złość, poczucie kolejnej porażki. Takie tam osobiste
dramaty. To się zdarza i to często, bo jesteśmy ludźmi i relacje są dla nas
niebywale ważne , ale ich budowanie i
szczerość w komunikacji to często czarna
magia. Ale oficjalnie : niech mi tylko ktoś tylko powie, że trudne sytuacje nas
w żaden sposób nie rozwijają !
Bo coś pękło. Coś dotarło. O jeden zawód za dużo wystarczył,
żeby coś się zmieniło na lepsze. Ludzie są w naszym życiu ważni,
niepodważalnie. Ale za dużo w moim życiu było zależności. Za dużo myślenia, że
jeśli znajdę wreszcie X to stanie się Y. Chyba sami wiecie o czym mowa.
I szalona myśl przeszła mi przez głowę. Skoro nigdy nie
mogłam liczyć na przedstawicieli płci przeciwnej, skoro tyle lat i ciągle nic,
skoro same zawody i porażki, skoro brak nadziei na taką a nie inną przyszłość –
to w sobie muszę stworzyć tę męską część.
Koniec szukania na zewnątrz, koniec czekania na COŚ.
Ten kawałek mnie, który się zatroszczy. Który powie : nic
się nie stało, porażki się zdarzają. Pochwali sukienkę, doceni uśmiech mimo
złego nastroju. Potwierdzi wreszcie, że jestem kobieca i nie muszę już o nic
zabiegać, że dobrze jest tak jak jest. Przebaczy wybuch gniewu, brak czasu,
rozkojarzenie. Zachęci do odpoczynku po ciężkim dniu na uczelni. Zabierze na
kawę, w góry czy na te od lat wymarzone wakacje. Przytuli, pocieszy, pozwoli
się wypłakać na ramieniu. Zrozumie, przytuli i spojrzy z czułością. Podpowie,
bym zrobiła to co mówi serce, zadbała o swoje pasje. Po prostu będzie stał po
mojej stronie , zawsze i wszędzie, choćby nie wiem co.
I zrozumiałam. To nie jest żadna „męska część”. To coś co z
jakiejś dziwnej przyczyny zabiłam w sobie już dawno temu albo czego nigdy nie
miałam. Na co nie chciałam sobie pozwolić względem samej siebie. I czekałam. Aż
coś się wydarzy, aż ktoś da pozwolenie, powie, że ja też na to zasługuję. Do
tego czasu miałam patrzeć na siebie krytycznie, wręcz z nienawiścią. Stawiać
sobie kolejne wymogi, ograniczenia, surowe komendy. Nie miałam wsparcia i
miłości od samej siebie. I myślałam, że znajdę je gdzieś na zewnątrz. Ale jak
można obarczyć drugą osobę takim brzemieniem? Wymagać od niej tak wielu rzeczy.
Czy miłość nie polega na tym, żeby wybrać osobę, którą po prostu chce się od
tak pokochać? A jak można to zrobić, oczekując od niej, że stanie się bohaterem
i wybawcą, naprawi to co popsuli inni?
To długa droga, aby zostać dla siebie niezawodną partnerką. Aby nauczyć się tej
zdrowej niezależności kobiet od mężczyzn. By w sobie samej stworzyć atmosferę
bezpieczeństwa i akceptacji. Powoli zaczynam robić pewne rzeczy , nie czekając
na inicjatywę ze strony innych. Tak, chcę być niezależna, znaleźć w sercu to,
czego na darmo szukam w oczach innych. Bo wiem , że właśnie to , paradoksalnie
pozwoli mi budować prawdziwe, bezinteresowne relacje. Że miłość zaczyna się
wtedy, kiedy od drugiej osoby już nic więcej nie potrzebujesz.
Kochana, zdradzę Ci sekret. Można mieć faceta i wciąż czuć, że tego wszystkiego, o czym wspominasz brak. I bez tej podstawy, bez fundamentu miłości do samej siebie, żaden mężczyzna, nawet najlepszy nie będzie w stanie sprostać naszym potrzebom.
OdpowiedzUsuńCzasem wciąż muszę mocno nad tym pracować. Bo wymagam, a wiem, że czuję to tylko dlatego, że sama nie umiem sobie tego dać. A takie uczucia potrafią bardzo zabijać związek. Bo ciągle tylko chcemy więcej i więcej, a, jak napisałaś, nikt nie będzie w stanie dać aż tyle. Żadna dawka uczuć, troski i czułości nie będzie wystarczająca, jeśli zabraknie tej zdrowiej niezależności i umiejętności bycia samej.
Piękny wpis, Ania! Mocno Ci kibicuję, by ten fundament udało Ci się budować, cegiełka po cegiełce ❤️
Dzięki Nat <3 Ja Tobie też!!
UsuńTo bardzo mądre co napisałaś. I tak prawdziwe, że... aż dziwię się, że sama na to nie wpadłam. Bo zgadzam się z tym w stu procentach. W tym codziennym biegu czasem naprawdę zapominamy, że naszymi najlepszymi przyjaciółkami i drugimi połówkami powinnyśmy być my same. Bo, tak jak napisała w poprzednim komentarzu Natalia, umiejętność bycia samej daje nam bardzo wiele, o czym zwykle nie zdajemy sobie sprawy.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba tematyka Twojego bloga, na pewno będę tu częściej zaglądać :) zwłaszcza, że sama studiuję psychologię, więc mamy coś wspólnego :)
Dziękuję za Twoją refleksję, masz absolutną rację! Cieszę się, że tu jesteś! I że studiujesz najwspanialszy kierunek na świecie! :D
UsuńWiesz co, dziękuję Ci.
OdpowiedzUsuńWiem <3 a ja Tobie!
UsuńCudowny wpis, dający wiele do myślenia. Dziękuję Ci za taką inspirację z rana. Akceptacja i miłość do siebie w faktycznie podstawa jakichkolwiek poszukiwań na zewnątrz.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ciepło i kochaj siebie, bo to najpiękniejsze, co istnieje :)
Dziękuję Ci!
UsuńTrudne sytuacje nas rozwijają. O ile chcemy się rozwijać i staramy się wyciągać wnioski.
OdpowiedzUsuńAkceptacja siebie bardzo ważna rzecz. I niesamowicie zdradliwe jest uzależnienie swojej wartości od opinii drugiego człowieka. Często można spotkać się z podejściem-" brakuje mi pewności siebie,mam niską samoocenę i dlatego potrzebuję faceta. Jak go znajdę to to się zmieni". Zmieni poniekąd,ale będzie to tylko pozorna zmiana - trwająca tyle ile związek. Warto docenić najpierw samego siebie a dopiero w drugiej kolejności oczekiwać docenienia drugiej osoby. Ono również jest ważne,potrzebne,ale powinno być dopełnieniem a nie podstawą.